(1938)
W poniedziałek 18 kwietnia 1938 roku Poznań odwiedził Ossi Mełamedzon, brat Poli. Mieszkał w Łodzi, pracując u swojego wuja, przyjechał więc zapewne w interesach, a przy okazji odwiedził siostrę i poznańską rodzinę. Wybrał się wtedy z Firą na spacer po Poznaniu – szli przez Górę Przemysława (obecnie Wzgórze Przemysła) do parku przed Teatrem Wielkim i fotografowali się. Na Górze inaczej niż dzisiaj biegły alejki, ale murek i barierka, przy której sfotografowała się Fira, przetrwały wojnę i istnieją do dziś, choć w opłakanym już stanie. W parku przed operą nie było jeszcze fontanny, tylko sadzawka, po której pływały łabędzie.
Ten zestaw fotografii jak w książce uzupełniają portrety, które Fira kazała sobie zrobić w profesjonalnym atelier fotograficznym – ostatnie już przed wojną.
Dopełniamy tę część wspomnieniem Firy o wojennych i powojennych losach jej kuzynów Ossiego i Zygmunta – nielicznych spośród kilkudziesięcioosobowej rodziny Dymantów i Mełamedzonów, którym udało się przeżyć wojnę. A także o Maksie Brandcie, spotkanym przez nich w powojennej Łodzi.
Ossi i Armia Czerwona
Kiedy wybuchła wojna, Ossi i Zygmuś uciekli przed Niemcami do Rosji. Ossi był już żonaty, ale zostawił w Łodzi żonę i małego synka, nie wiem, dlaczego uciekał sam. W Rosji losy braci się rozeszły. Zygmunt został aresztowany i zesłany na Sybir do jakiegoś łagru, pracował jako mechanik, reperował tanki. A Ossi wstąpił do Armii Czerwonej, żeby walczyć przeciwko Niemcom i z wojskiem posuwał się na zachód. Kiedy jego oddział był już blisko Łodzi, zdezerterował. Próbował szukać żony i synka, lecz ich nie znalazł – jeśli nie zginęli w getcie w Łodzi, to najprawdopodobniej pojechali do Auschwitz.
Poszukując rodziny i krewnych Ossi natknął się w Łodzi na Maksa Brandta. Maks przeżył wojnę w obozach, osiadł w Łodzi i handlował ubraniami, po które gdzieś jeździł. Łódź była duża i było zapotrzebowanie na ubrania, więc dobrze mu się wiodło. Zaproponował bratu Poli współpracę. – Nie krępuj się, jesteśmy sobie bliscy. Jakby los chciał, bylibyśmy nieomal szwagrami, prawie jak rodzina – mówił. Ossi nie skorzystał z jego propozycji, bo spotkał znajomych sprzed wojny, brzezińskich ocaleńców, którzy planowali uciec przez granicę do Niemiec, do amerykańskich obozów dla Żydów. I tak zrobili. Wcześniej jednak pojechał do Brzezin ze Staszkiem Warhaftem, którego też napotkał. Staszek powiedział mu, że kiedy do miasteczka weszli Niemcy, jego wujowie zakopali nocą w ogrodzie przy ul. Sienkiewicza 6 aluminiową kanę na mleko, a w niej rodzinne kosztowności. Ciocia Sara, mama Ossiego, schowała w niej stary, złoty zegarek, pamiątkę po swoim mężu, który ocaliła z Rosji – twierdził Staszek. I on, mówił, prawdopodobnie wciąż tam jest zakopany. Ossi, jak się o tym dowiedział, wprost oszalał z chęci odzyskania tego zegarka. Namówił Staszka, pojechali do Brzezin i odnaleźli te kosztowności. Ossi traktował potem ten zegarek jak relikwię.
Udało mu się potem ze znajomymi przedostać do Niemiec, do Landsbergu koło Monachium. I tam, w obozie, spotkał wreszcie jakąś krewną – ciocię Salę, wdowę po wujku Aronie, która ocalała wraz z jednym ze swoich dwóch synów. Opowiedziała mu, co działo się z naszą rodziną po wkroczeniu Niemców do Brzezin, i wszystko, co wiedziała o jego mamie i Poli.
Zygmunt i łagry
Zygmunt, jego brat, który był w łagrze, wrócił do Polski po wojnie jako legalnie wracający do kraju repatriant. W Łodzi nikogo nie było, więc trafił do Wałbrzycha, gdzie zamieszkało dużo ocalałych Żydów. Miał tam jakąś państwową posadę i w domu, w którym mieszkał, poznał młodą wdowę spod Białegostoku, Cylę, która uratowała się ze swoim małym synkiem Leonem. Pobrali się i w 1956 roku, kiedy otwarły się granice, przyjechali do Izraela. Mieszkali w Netanji. Ossiego wtedy chyba już nie było w Izraelu. Przyjechał tu ze swoją drugą żoną w 1951 roku, lecz Zosi nie spodobało się w kraju i po paru latach przenieśli się do Wiednia.
Maks i powojenny handel
Maksa Brandta spotkałam pod koniec lat 50., kiedy był już w Izraelu. Ale już wcześniej miałam informację o nim od Ireny Grin, mojej bardzo dobrej koleżanki z Łodzi i Brzezin. Irena miała po wojnie przyjaciółkę Halinę, z którą dzieliła wynajęty pokój. Któregoś dnia ta przyjaciółka poznała Maksa i zakochała się w nim po uszy. Tego samego dnia wyprowadziła się od Ireny i poszła mieszkać do niego. Nie dziwię się, bo Maks był przystojny, dobrze wychowany i inteligentny.
Pobrali się i w 1957 roku przyjechali do Izraela. Mieszkali w Holonie, gdzie on dostał pracę w galanterii, a ona została kelnerką w bardzo dobrej cukiernio-kawiarni, która należała do moich przyjaciół. Ale rzadko się spotykaliśmy z Maksem, bo ja miałam zazdrosnego męża, a i jego żona była o mnie trochę zazdrosna.